Mateusz D. został skazany na pięć lat więzienia
Przypomnijmy: do wypadku doszło 29 lipca 2017 roku w Radomiu na ulicy Mieszka I. Prokuratura zarzuciła Mateuszowi D., że umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym w ten sposób, że kierując samochodem osobowym marki Mercedes Benz prowadził pojazd na obszarze zabudowanym z prędkością niedozwoloną, wynoszącą około 163 km na godz. Zdaniem prokuratury, uniemożliwiło to panowanie nad pojazdem, w wyniku czego Mateusz D. dojeżdżając do oznakowanego skrzyżowania z ul. Królowej Jadwigi i ul. Brzustowską, doprowadził do czołowego uderzenia mercedesa w prawy bok przejeżdżającego przed nim z prędkością 10-12 km na godz., pod kątem prostym z lewej na prawą stronę, opla astry. W wyniku tego uderzenia 77-letni kierowca opla oraz 73-letnia pasażerka doznali wielonarządowych obrażeń ciała, które spowodowały ich zgon.
Sąd nie dał wiary oskarżonemu
Na dzisiejszym posiedzeniu przewodnicząca składu sędziowskiego Joanna Dębala-Strzelak długo i dokładnie wymieniała liczne obrażenia, jakich w wypadku doznało małżeństwo K. i które były przyczyną ich śmierci. Przypomniała, że zarzucane oskarżonemu przestępstwo jest zagrożone karą pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat.
- Zdaniem sądu w konfrontacji z całokształtem zgromadzonego materiału dowodowego zebranego w sprawie oraz wyjaśnień złożonych przez Mateusza D., który częściowo tylko przyznawał się do popełnienia zarzucanego mu czynu, nie można uznać za dowód w pełni wiarygodny. Nie bez znaczenia jest także to, że wyjaśnienia oskarżonego w toku postępowania były zmieniane, co również budzi pewne wątpliwości, co do oceny ich wiarygodności. Sąd nie dał wiary zeznaniom oskarżonego, że w dniu wypadku nie ścigał się z pojazdem marki Dodge, jak również, że po jego wyprzedzeniu nie wjechał ponownie na prawy pas, że w sposób należyty obserwował drogę i że dostosował technikę jazdy do umiejętności - uzasadniała ustnie orzeczenie sędzia Dębala-Strzelak. Podkreślała, że jedynym manewrem obronnym, jaki oskarżony zdołał podjąć tuż przed wypadkiem poza automatycznym hamowaniem, było odbicie kierownicą w lewą, a nie w prawą stronę, jak deklarował Mateusz D. Znajduje to potwierdzenie w zeznaniach świadków i opiniach biegłych.
Dlaczego nie kontrolował prędkości samochodu?
- Sąd nie podzielił również wątpliwości, co do prędkości z jaką oskarżony prowadził samochód, gdyż w ocenie sądu, prędkość ta została uznana w sposób kategoryczny i nie budzący wątpliwości - mówiła sędzia twierdząc, że podawanie przez Mateusza D. innych danych, stanowi tylko przyjętą przez niego linię obrony. Oskarżony przekonywał bowiem, że winnym zdarzenia jest kierowca opla, ponieważ nie ustąpił mu pierwszeństwa przejazdu, a samochód ten nie spełniał norm dopuszczenia go do ruchu z uwagi na zużyte przednie tarcze hamulcowe.
Sąd zaznaczył też, że wyjaśnienia oskarżonego dotyczące prędkości z jaką prowadził mercedesa, ewaluowały. - Pierwotnie twierdził, że była to prędkości około 70 km na godz., ale ostatecznie powiedział, że nie wie, z jaką prędkością prowadził, gdyż nie patrzył na wskazania prędkościomierza. Warto więc postawić pytanie: dlaczego oskarżony nie kontrolował prędkości, z jaką się poruszał? Co zajmowało go do tego stopnia, że nie poświęcił choćby cienia uwagi na zweryfikowanie prędkości, którą z pewnością musiał odczuwać, i którą miał obowiązek kontrolować, choćby z uwagi na fakt, że zbliżał się do kolejnego skrzyżowania, w tym również dwóch przejść dla pieszych. Nie było to niewielkie przekroczenie prędkości, lecz ponad trzykrotne i to w sytuacji, gdy oskarżony - jak sam wyjaśniał - nigdzie się nie śpieszył - dowodziła przewodnicząca składu sędziowskiego. Przytoczyła opinie biegłego, który stwierdził, że minimalna prędkość, z jaką poruszał się mercedes wynosiła 152 km na godz. To prędkość w chwili uderzenia, przed nim zaś była większa, bo Mateusz D. przecież hamował. Jeden z biegłych wyliczył tę prędkość na 163 km. na godz. i to przy przyjęciu najkorzystniejszego wariantu dla oskarżonego.
Nie tylko za szybko, ale i niebezpiecznie
Zdaniem sędzi Dębali-Strzelak w kontekście opinii Mateusza D., że to nie on, a kierowca opla spowodował wypadek, rodzi się pytanie, jak można zajechać drogę samochodowi poruszającemu się z prędkością ponad trzykrotnie większą od dozwolonej administracyjnie? - Nawet na autostradach dozwolona prędkość to 14o km. na godz. Według sądu oskarżony nie tylko jechał bardzo szybko, co wręcz rozwijana przez niego prędkość, była szybkością niebezpieczną. Taka jazda była świadomym działaniem oskarżonego, a więc umyślnym naruszeniem przez niego jednej z podstawowych zasad bezpieczeństwa w ruchu drogowym, to jest bezwzględnego zakazu przekraczania dozwolonej na obszarze zabudowanym prędkości 50 km. na godz. - wyjaśniała sędzia. Dodała, że Mateusz D. - jak sam mówi - dostrzegł opla w ostatnim momencie - a więc za późno, by można było uniknąć zderzenia. - Należy przyjąć, że oskarżony nie obserwował należycie drogi i nie zachował należytej ostrożności przy zbliżaniu się do oznakowanego skrzyżowania. To pozostaje w związku z rozwijaną przez niego w tym czasie nadmierną prędkością - dowodziła sędzia.
Nie patrzył na drogę, bo się ścigał
Sąd odniósł się też do słów Mateusza D., który twierdził, że to kierowca opla wymusił pierwszeństwo podejmując manewr przejazdu w chwili, kiedy nadjeżdżał mercedes prowadzony przez oskarżonego, uznając, że nie można podzielić takiej linii obrony. Biegły bowiem stwierdził, że w chwili zagrożenia opel i mercedes były oddalone od siebie o 95 m. Kierowca opla mógł dostrzec mercedesa, ale mógł też założyć, że zdąży przejechać, gdyby mercedes jechał z dozwoloną w tym miejscy prędkością 50 km na godz. Ocena zaś czasu przejazdu mercedesa była trudna do przeprowadzenia. Również Mateusz D. - gdyby obserwował drogę - zauważyłby wyjeżdżający na drogę pojazd. - Jednak oskarżony nie był skupiony na drodze, ale na kontrolowaniu pojazdu Dodge, którego wyprzedził i to dlatego nie zauważył znajdującego się na skrzyżowaniu opla. To jedyne racjonalne wytłumaczenie, dlaczego nie ograniczył prędkości, pomimo zbliżania się do kolejnego skrzyżowania - podkreśliła przewodnicząca składu sędziowskiego. Zaznaczyła, że rozwijając prędkość do ponad 150 km. na godzinę oskarżony pozbawił się jakiejkolwiek możliwości reagowania na sytuację drogową i uniknięcia wypadku z oplem astrą. - Brawurowa jazda, ściganie się z innym pojazdem na krótkim odcinku drogi w pobliżu kolejnego skrzyżowania i przejść dla pieszych, to złamanie kardynalnych zasad ruchu drogowego. Prędkość, z jaką oskarżony zdecydował się prowadzić samochód, praktycznie eliminowała panowanie nad kierownicą - mówiła sędzia. Podkreśliła, że do takich wypadków, jaki miał miejsce w lipcu ubiegłego roku w Radomiu, rzadko dochodzi w miastach. Przypomniała, że świadkowie zdarzenia nie znajdowali słów na jego opisanie, tak byli przejęci tą tragedią i jej skutkami.
Sąd przyznał, że Mateusz D. nie zamierzał spowodować wypadku, lecz świadomie zdecydował się na prowadzenie samochodu z większą prędkością, niż dozwolona na tym odcinku, czym umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Jego czyn, ze względu na tragiczne skutki, cechuje znaczny stopień społecznej szkodliwości: w tym wypadku zginęli bliscy pokrzywdzonych. - Młody wiek i niekaralność nie przesądzają o tym, że oskarżony nie powinien ponieść surowej kary - uzasadnił sąd.
Wyrok nie jest prawomocny. Prokuratura zapowiedziała, że nie będzie apelować. Z wyroku zadowolony jest także pełnomocnik rodziny pokrzywdzonej.
Bożena Dobrzyńska